Naprawdę, albo sytuacja była napięta jak plandeka na żuku, albo luźna tak że nie było we mnie za grosz skupienia (i trzeźwości...).
Majowy weekend.
Jak to pięknie brzmi (brzmiało?).
Zawsze kojarzyło się to z wyprawami. Wyprawą nad jezioro, na wschód Polski w okolice Krosna do znajomych na domek, z relaksem. Generalnie każdy weekend majowy od zawsze spędzałem poza domem. Nawet jak pracowałem, nie było najmniejszego problemu z wolnym, bo jako handlowiec/kierowca czy inny wodzirej, nie musiałem niczego pilnować a pracę mogłem sobie rozłożyć na cały miesiąc tak żeby mieć wolne wtedy kiedy mi zależy.
Ale się skończyło... Pracuję w utrzymaniu. Tutaj nie ma dni wolnych, odprężenia! Piątek teoretycznie był dniem roboczym więc ktoś musiał być w biurze. Chętnych nie było więc kierownik zaproponował stawkę weekendową. Zgłosiłem się!
A jak! odbudowa sama się nie zrobi.
Nie powiem że tego żałowałem, ale nie wiedziałem że piszę się na takie coś... Zamiast luźnego dnia z kupą czasu do nadrabiania rzeczy, miałem 10 godzin istnego zapierdolu, a ostatecznie i tak nie zrobiłem połowy z rzeczy które zaplanowałem. Sypało się wszystko wszędzie, od Istambułu, przez Londyn po Warszawę. Oczywiście dla całej reszty świata był to dzień roboczy wiec nie rozumieli co się dzieje... Na szczęście dałem rady, ale nie tego się spodziewałem.
Myślałem że jak już wyjdę to się odprężę, odbiorę mojego dziada po regeneracji podłogi i nacieszę się przez weekend.
Błąd!
Niestety mimo tylu tygodni, nie udało się roboty skończyć na czas, auto musiało zostać na podnośniku a ja musiałem się ze znajomymi i psem wpakować w Astrę zamiast w ładowne kombi...
Poza miastem, poza światem, w domku letniskowym nad jeziorem myślisz że odpoczniesz.
A co Cię czeka o 10 rano?
Telefon od kolegi z biura który aktualnie ma dyżur, że są jaja... Ach. Ratunek w stylu Help-desk nie pomógł, więc musiałem użyć tabletu i TeamViewer'a aby ratować sytuacje, mając za sobą śniadanie z 2 piw.
Po powrocie dobrałem sobie poniedziałek wolny. Zasłużyłem na niego! I spędziłem go w sumie bardzo efektywnie robiąc zaległe rzeczy absolutnie nie związane z pracą. Ostatecznie dopiero we wtorek wróciłem do biura gdzie za te kilka dni uzbierała się taka kupa rzeczy do zrobienia że od kompa odszedłem wczoraj o 23...
Dział utrzymania.
To nie praca. To stan umysłu!
To nie praca. To stan umysłu!
Kurde, znam ten ból. A może raczej BUL. Najfajniej jest, jak masz roboty na 5 godzin, a nagle internet siada, a na infolinii mówią, że mają 24h na usunięcie usterki!
OdpowiedzUsuńAlbo prądu nie ma. Albo jak kierowca dzwoni i mówi, że będzie za 1,5 godziny i trzeba ludzi organizować. A jest po północy :-)
Za to jak żyję, nawet w czasach studenckich nie poznałem smaku śniadania z dwóch piw :-)
A widzisz :D do tego trzeba dojrzeć! :P Nawet kumpela po latach znajomości zasmakowała w piwku w razie "ciężkiego" poranku, choć do tej pory uznawała że za takie smaki można od razu wysyłać na odwyk :D
UsuńDo wszystkiego trzeba dojrzeć, ale znam ten moment kiedy dosłownie nie wiesz w ręce włożyć a po drodze wszystko się sypie i usiłuje ci przeszkodzić.
Usuń"Jak się człowiek spieszy to sie diabełek cieszy" ;)
OdpowiedzUsuń