Postanowiliśmy ruszyć w trasę wczesnym rankiem, tak żeby do Wiednia - jednego z punktów po trasie - zajechać na jakąś rozsądną godzinę i zwiedzić na miejscu Schloß Schönbrunn gdzie kiedyś bywała znana Sisi. O niej akurat nic nie wiedziałem mimo tego że podobno film i historia są całkiem popularne. Od, taki ze mnie burak.
Co do drogi mogę opowiedzieć swoje i nie tylko swoje spostrzeżenia na kilka tematów.
Np. Czechy uwielbiam za ich drogi „wojewódzkie” które są kręte niczym świński ogon, są w całkiem dobrym stanie i dodatkowo niesamowicie malownicze, bo zdarza się że całą trasę między polami, obrastają wzdłuż jabłonie.
Zdjęcie to tylko zdjęcie. Nigdy nie odda uroku, krajobrazu dookoła i dynamiki.
Asfalt bywał głośny i łatany ale mimo prawie zerowego prześwitu grzałem po tym ile się dało, aż kumpeli było słabo a hamulce wyraźnie się zagrzały.
Całkiem zacny widok.
W Austrii zaraz po drodze w oczy rzuciło się oznakowanie. Widać że jest to kraj gdzie hajsu jest najwyraźniej, zwyczajnie, za dużo! Znak, to nie może być znak. To jest kawał blachy z którego można by zrobić dach na altanę! Jest zamocowany do stelażu z takiej ilości rur, że można by nimi w.w. domku wykonać inst. sanitarną. Oczywiście żeby nikomu nic nie umknęło, oznakowanie jest z obu stron jezdni. Wysepki – nie jest to zwyczajny kawałek trawnika, wysepki z kostki brukowe. Są to skalniaki takie jakich pożądają działkowcy! Wewnątrz ronda są stworzone małe parki krajobrazowe! No i motoryzacja. O ile dookoła po wioskach widać samochody naprawdę różne. Od starych dziadów, po roczniaki, tak we Wiedniu nie widziałem auta starszego niż trzyletnie! No tak się złożyło.
Same drogi były całkiem fajne. Gładkie, czasami z łatkami, czasami kręte. Generalnie jechało się bez stresu o dziurę, raczej o to czy Titanic nie wyleci z zakrętu zebranego za szybko.
Zamek z parkiem zwiedzony. Czas jechać dalej, czyli Balaton! Po drodze okazało się że nie potrafię w Austrii znaleźć absolutnie żadnej stacji z LPG. Sam gaz CNG! Na szczęście dzięki mojemu talentowi i umiejętności dojechaliśmy do Węgier jeszcze na tanim paliwie. Zaraz za granicą była stacja z LPG. Cena wydawała się być wyższa ale nie może być tak źle! Zalane do pełna i jazda dalej. Po drodze zrobiliśmy sobie obiadokolację w polu – piękna sprawa! (niestety nie mam fotek które by oddały klimat!
Do ośrodka nie dojechaliśmy więc spaliśmy w aucie. Kombi daje rade. Jakieś krzaki na granicy średniego miasteczka w zupełności nadają się do spędzenia w nich nocy.
Tymbark miał tu swój ukryty cel! :>
Na miejsce dojechaliśmy na dzień następny. Ładnie rozbiliśmy namiocik. Wtedy kumpela stwierdziła że czuje się lekko przytłoczona. Z resztą patrzcie:
Nasz namiot niestety nie był tak okazały jak sąsiadów (rozmiarem przypominający garaż). Ale też plan podróży był całkiem inny, czyli nie mieliśmy zamiaru kwiczeć i piec się w jednym miejscu, a objechać sobie kilka krajów.
Ciekawostka: następnego ranka po nas, zajechała na miejsce rodzinka z Bielska. Widać czym: Getz! w 4 osoby i psa! Gdzie tam upchali ten namiot!?
Sam Balaton chmur nie drapał, dupy nie urywał. Poza tym że było tanie wszystko poza paliwem, sama woda czyli jej temperatura i kolor nie wzbudziły jakiegoś wielkiego zachwytu. W samych Węgrzech dostrzegłem że samochód to jest dalej rarytas. I było widać wyraźnie rozwarstwienie, bo ludzie generalnie auta nie posiadali, wszędzie jeździli pociągami i zbiorkomem. Jak ktoś auto miał to albo jakieś wyjebane typu X6 (boże, nawet tam…), albo raszpla. Z ciężarówek były albo tranzytowe zestawy takie jak w całej Europie (z czego śmiało mogę zaokrąglić że 30% było na polskich blatach), albo stare IFY i inne hity. Nikt się tego nie wstydził i na wizytówkach chwalono się nimi niczym nowymi Arocsami! W między czasie też się doliczyłem ile tak naprawdę kosztuje paliwo. (cenzura na koniec). Gdybym wiedział lałbym benę! Ale nic. Za resztki lokalnej waluty - kiedy zbieraliśmy się do Chorwacji - chcieliśmy kupić jakiś prowiant w Tesco. Wtedy ostatecznie dowiedziałem się że nie mają pojęcia co to znaczy dobra kiełbasa. Były albo same serdelki, parówki czy inne mortadele, albo coś na kształt salami, ale takie „nie bardzo”. Ciekawe były drogi bo ich struktura przypominała dokładnie taką jaka była w Polsce może z 10 lat temu. Czyli gdzieniegdzie były stare drogi bez poboczy, z fest starym, spękanym i szarym asfaltem. Na nich były łaty na łacie łatające większe łaty. Ewentualnie były drogi po „Polskim remoncie”, czyli asfalt był nowy, ale w koleinach można by schować Malucha. Na sam koniec były drogi które faktycznie zostały zmodernizowane, ale tych było naprawdę mało.
Bebok wreszcie sobie wypocznie!
Ośrodek trafił się całkiem ok, ale woda tylko z koloru jest fajna :P
Ciąg dalszy nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz