Chciałem napisać smutny post.
Bo w sumie ostatnio jakoś tak niby dobrze się czuje, nie jestem chory, nie mam powodu do smutku. Bywają drobne przyjemności. Ale mimo tego wszystkiego czegoś brakuje. Jakoś tak bywam melancholijny. A naprawdę z rzadka miewałem takie humory. Zawsze uważałem się raczej za człowieka skałę, traktora, którego nie sposób zmusić do łez. A jednak ostatnio miewam takie napady nie tyle czułości co większej wrażliwości. No po prostu poczułem się jak kobieta w ciąży. W jednej chwili siedzisz, pracujesz w Excelu, serwisujesz urządzenia, dowcipkujesz z kolegami. Chwilę później poleci coś w radiu albo z playlisty i najchętniej bym się w kogoś przytulił i uwalił pod pościelą...
O! To będzie to! Czuje się ostatnio samotny.
Bo to jest tak że jak się jest samemu i się dobrze bawi, tak po prostu, nie myśli się o tym. Nie ma się tej chwilowej świadomości, potrzeby bliższego kontaktu z kimś. Tak się złożyło że jakiś czas temu poznałem pewną osobę, z którą niesamowicie dobrze mi się rozmawia. No po prostu jestem zauroczony! I to jest problem. Z jednej strony dalej jestem sam, nie spotykam się z nikim. Mam czas tylko dla siebie, wg swojego uznania. Z drugiej strony te rozmowy uruchomiły we mnie konieczność kontaktu z kimś na poziomie wyższym niż oglądanie serialu/filmu i picie wspólnie drinków/piwka/wódzi.
I dlatego bywam ostatnio taki "nie w sosie". Mam ochotę do kogoś zajechać, przytulić się. A nie mam gdzie. Wtedy się zorientowałem że bycie samemu to nie jest coś dla mnie.
Ale, to było dawno temu i nie prawda.
W między czasie zdążyłem napić się gorzkiej kawki, chwycić roboty która wraz z raportami zwaliła się jak lawina. No i jeszcze rozmowa z kierownikiem o kolejnych klientach (i ich urządzeniach) do przejęcia pod swoje opiekuńcze skrzydła...
Wszystko jak ręką odjął. Cała depresja poszła w cholerę i ciężko nawet było mi ten post napisać, tak żeby był w klimacie tego jak się czasem czuje.
Teraz mogę słuchać Somone like You, Iris czy Aicha bez strachu przed nadejściem smutku niczym po widoku swojego pierwszego auta które jedzie do pokrojenia na żyletki.
W ten sposób doszedłem do konkluzji: Jeśli masz a dużo wolnego czasu (lub zwyczajnie tego chcesz) to się niepotrzebnie zamartwiasz!
Umysł zajęty czymś innym nie jest smutny (aż tak). Jakiś czas temu (jeny... ile lat wstecz) miałem sytuacje, kiedy był powód do smutku. Na szczęście miałem wtedy blisko przyjaciół dzięki którym skutecznie zajmowałem każdą wolną chwilę i nie było kiedy się rozczulać i płakać nad losem.
Dlatego trochę nie rozumiem kiedy ludzie potrafią całymi miesiącami rozpamiętywać co się stało, jak to będzie, dlaczego coś się tak ułożyło. Szukają przyczyn zamiast nauczyć się na przyszłość i nie popełniać tych samych błędów po raz drugi. I nie jest tak że nie miałem powodu do takich rozmyśleń. Po prostu to nic nie wnosi, jest niczym tylko uprzykrzaniem sobie, swojego własnego życia i wolnego czasu. Może jednak jestem nieczuły?
Się zobaczy! Niezbadane jest co nam przyniesie los i co sami sobie zmajstrujemy! ;]
Bo w sumie ostatnio jakoś tak niby dobrze się czuje, nie jestem chory, nie mam powodu do smutku. Bywają drobne przyjemności. Ale mimo tego wszystkiego czegoś brakuje. Jakoś tak bywam melancholijny. A naprawdę z rzadka miewałem takie humory. Zawsze uważałem się raczej za człowieka skałę, traktora, którego nie sposób zmusić do łez. A jednak ostatnio miewam takie napady nie tyle czułości co większej wrażliwości. No po prostu poczułem się jak kobieta w ciąży. W jednej chwili siedzisz, pracujesz w Excelu, serwisujesz urządzenia, dowcipkujesz z kolegami. Chwilę później poleci coś w radiu albo z playlisty i najchętniej bym się w kogoś przytulił i uwalił pod pościelą...
O! To będzie to! Czuje się ostatnio samotny.
Bo to jest tak że jak się jest samemu i się dobrze bawi, tak po prostu, nie myśli się o tym. Nie ma się tej chwilowej świadomości, potrzeby bliższego kontaktu z kimś. Tak się złożyło że jakiś czas temu poznałem pewną osobę, z którą niesamowicie dobrze mi się rozmawia. No po prostu jestem zauroczony! I to jest problem. Z jednej strony dalej jestem sam, nie spotykam się z nikim. Mam czas tylko dla siebie, wg swojego uznania. Z drugiej strony te rozmowy uruchomiły we mnie konieczność kontaktu z kimś na poziomie wyższym niż oglądanie serialu/filmu i picie wspólnie drinków/piwka/wódzi.
I dlatego bywam ostatnio taki "nie w sosie". Mam ochotę do kogoś zajechać, przytulić się. A nie mam gdzie. Wtedy się zorientowałem że bycie samemu to nie jest coś dla mnie.
Ale, to było dawno temu i nie prawda.
W między czasie zdążyłem napić się gorzkiej kawki, chwycić roboty która wraz z raportami zwaliła się jak lawina. No i jeszcze rozmowa z kierownikiem o kolejnych klientach (i ich urządzeniach) do przejęcia pod swoje opiekuńcze skrzydła...
Wszystko jak ręką odjął. Cała depresja poszła w cholerę i ciężko nawet było mi ten post napisać, tak żeby był w klimacie tego jak się czasem czuje.
Teraz mogę słuchać Somone like You, Iris czy Aicha bez strachu przed nadejściem smutku niczym po widoku swojego pierwszego auta które jedzie do pokrojenia na żyletki.
W ten sposób doszedłem do konkluzji: Jeśli masz a dużo wolnego czasu (lub zwyczajnie tego chcesz) to się niepotrzebnie zamartwiasz!
Umysł zajęty czymś innym nie jest smutny (aż tak). Jakiś czas temu (jeny... ile lat wstecz) miałem sytuacje, kiedy był powód do smutku. Na szczęście miałem wtedy blisko przyjaciół dzięki którym skutecznie zajmowałem każdą wolną chwilę i nie było kiedy się rozczulać i płakać nad losem.
Dlatego trochę nie rozumiem kiedy ludzie potrafią całymi miesiącami rozpamiętywać co się stało, jak to będzie, dlaczego coś się tak ułożyło. Szukają przyczyn zamiast nauczyć się na przyszłość i nie popełniać tych samych błędów po raz drugi. I nie jest tak że nie miałem powodu do takich rozmyśleń. Po prostu to nic nie wnosi, jest niczym tylko uprzykrzaniem sobie, swojego własnego życia i wolnego czasu. Może jednak jestem nieczuły?
Się zobaczy! Niezbadane jest co nam przyniesie los i co sami sobie zmajstrujemy! ;]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz