Zazdrość mnie zjada. Tak trochę ale w sumie jak nigdy. Zazdroszczę garażu w promieniu takim żeby można było do niego dojść spacerkiem, i w miejscówce takiej żebym nie bał się tam zostawić rozgrzebanego (lub nie) wozu.
Całe życie mieszkam w bloku. Nigdy nie miałem możliwości nawet umycia auta pod blokiem, żeby go doczyścić do porządku, a jednocześnie nie narażać dupy na lepe ze strony praworządnych i bohaterskich strażaków miejskich (przepraszam Strażaków, tych prawdziwych - spoko służba!).
Może dlatego też tak późno zacząłem się interesować motoryzacją, a na dobrą sprawę dalej wiele rzeczy potrafię tylko wyjaśnić teoretycznie opowiadając o powodach, konsekwencjach usterki i procesie wymiany. W praktyce zaś nie miałem nigdy miejsca i narzędzi żeby samemu cokolwiek zrobić, i konsekwencją tego kiedy przychodzi co do czego i trzeba by np wymienić uszczelki pod pokrywami zaworów, to co najwyżej mogę w tym wszystkim asystować kumplom którzy od małego w garażu spędzają większą cześć wolnego czasu.
Osobiście uważam że i tak potrafię więcej zrobić niż spora część społeczeństwa, której poziom własnoręcznych napraw i eksploatacji pojazdów kończy się na uzupełnianiu płynu do spryskiwaczy i wizycie u mechanika kiedy zapali się ta czerwonka kontrolka z lampą Aladyna, kiedy hamulce zaczynają piszczeć lub w czasie jazdy wydobywa się jakiś dziwny dźwięk z okolicy koła.
Wpis nie miał być o tym że ludzie są ignorantami i technicznymi leniami w wyniku czego sprawdzenie poziomu płynu hamulcowego/chłodniczego to zajęcie mistyczne - Bo ile ma go być? Olej się wymienia kiedy zaczyna go brakować albo jest tak gęsty że kasatory luzu zaworowego są zaklejone mazutem i silnik chodzi jak zimny Diesel - Panie coś się zepsuło, głośno chodzi. Są przypadki gdzie pompowanie kół to problem nie tylko ustawienia wartości ciśnienia (czasami jest na rancie drzwi, ale kiedy go nie ma?!) ale samej obsługi końcówki i poprawnego jej podpięcia!
Zdarza się. Jak ktoś się nie zainteresuje co się dzieje z jego kilkoma tysiącami złotych na kołach, najwyraźniej jest na tyle majetny i sobie pozwala na takie niedociągnięcia jak jazda na jednym oleju półsyntetycznym przez 30tyś km, bez dolewek, że nie boli go świadomość wydania w przyszłości jakiejś większej sumy na naprawy tego silnika, lub kupienia innego auta w wyniku zajechania starego.
Mnie nie było stać. Auto kupiłem za pieniądze które musiałem oddać, a jego eksploatacja okazała się kosztem wyższym niż (jako totalny świeżak) przewidziałem. W wyniku czego z każdą kolejną awarią poznawałem coraz to więcej technicznych niuansów mojego auta, ogólnej zasady działania podzespołów, i prawidłowego eksploatowania całości jako pojazdu. Żeby nie oglądać szyldu serwisu nad moim autem za często.
- Poprawna eksploatacja. Czyli jeśli masz turbo Diesla, nie dajesz mu w dupę na zimno, nie gasisz za raz po zjeździe z bany gdzie gnałeś 140. Dziury omijasz, braki w płynach uzupełniasz, używasz odpowiednich płynów, lejesz odpowiednie paliwo. Tak w bardzo szybkim skrócie.
- Napraw dokonujesz samodzielnie. Czyli jeśli przepaliła Ci się żarówko i masz szczęście nie jeździć Fiatem Stilo, możesz samemu się tam dokopać, wyciągnąć zbiorniczek czy dwa, a potem całość złożyć. Samodzielnie przelutować skrzynkę bezpieczników (zimne luty, fani marki Escrot, wiedzą o czym piszę), wymontować/wmontować centralny zamek, zmienić świece zapłonowe wraz z przewodami i wiele, wiele innych rzeczy.
-Odwiedzasz warsztaty lub znajomych których znasz i wiesz że:
a) zrobione będzie wszystko tak jak się należy
b) nie spowoduje to opróżnienia kaps i portfela w poszukiwaniu ostatniego grosza, niczym w ASO.
Ja mam to szczęście w nieszczęściu że naprawy których nie mogę/nie potrafię dokonać samodzielnie, mogę zlecić (czasem) zaufanym przyjaciołom. W ten sposób sam mogę popatrzeć na ręce mechanika, poznać kolejne detale które znajdują się coraz głębiej pod maską, coś podać, potowarzyszyć i poklachać.
I właśnie doszedłem do takiego momentu w którym zazdroszczę im posiadania garażu. Twoje własne kilka metrów kwadratowych, najlepiej z kanałem. W których nie musi być przesadnie czysto jak w pokoju. Ale porządek i ład w zupełności wystarczą, a jak zostawisz rozgrzebane auto niczym portki na fotelu, to nikomu to nie będzie zawadzać, bo od tego to wszystko jest!
Kiedy czytam wypociny Tommy'ego na jego blogu, oglądam fotki, nurtuje mnie pytanie:
Zawsze jakoś w wyniku całości mojego życia, bliżej było mi do elektroniki, IT. Spędzałem czas ze znajomymi którzy lutowali coś w pokoju, lub rzeźbili przy komputerach. Podobało mi się to i wciągałem się w temat. Po drodze były przygody z motorynkami, wycieczkami itp. Ale poza poznaniem zasad eksploatacji i techniką jazdy, nie zagłębiałem się w takie rzeczy jak np rozbieranie całości i dopasowanie zębatek tak żeby było "po naszemu", tak jak zrobił to kuzyn (dzięki czemu jego kozą dałem rady wciągać się na strome podjazdy Kaszubskich pagórków w środku lasu, z widokiem jeziora w tle).
Może gdybym miał garaż po rodzicach albo chociaż dom z placem do grzebania sobie, było by całkiem inaczej? Taka motoryna zamiast skończyć z urwanymi i pogiętymi stopkami, pedałami hamulca i kopkami (pozdrawiam z tego miejsca bracika!), nie poszłaby na sprzedaż, tylko zacząłbym ją rozgrzebywać i naprawiać?
Skończyło się w sumie nie najgorzej, np na składaniu w gimnazjum naszej wychowawczyni komputera od zera. Czyli zamawiamy sprzęt mieszczący się budżecie i składamy go od A do Z. Wtedy IHS nie były jeszcze tak oczywiste i kiedy trzeba było nałożyć na Bartona cooler, gacie się trzasły ze strachu przed ukruszeniem rdzenia.
Renesans i powrót do mechaniki przyniosła dopiero zmiana towarzystwo, poznanie nowych znajomych. Chcąc nie chcąc, w wyniku zacieśniania znajomości, poznawało się coraz więcej detali, przyjmowało wiedzę zarówno teoretyczną jak i praktyczną. Swojego czasu kobiety wiedziały więcej o zasadach działania silnika i zjawisk temu towarzyszących niż nie jeden współczesny młodzieniec w swoim Golfie czy Civicu, gdzie tjunninng kończy się na wlepie, cięciu sprężyn i końcówce na wydech z Lidla, a sami dumnie się zwą wyznawcami marki, fanami motoryzacji i określają to jako życiową pasję.
I doszedłem do momentu w którym sam zamarzyłem o własnym garażu. Który mógł bym urządzić po swojemu. Na ścianach powiesić blaty ławek szkolnych, na nich narzędzia, klucze, nasadki. Posiadać blat do napraw, kanał do wpadania, imadło do niszczenia, i lodówkę do piwa. Wtedy nawet w chujową i zimną pogodę nie prosił bym kolegów o ich cenny czas przy rozbieraniu bębnów. O użyczenie narzędzi, miejsca. Tylko samemu bym rozgrzebał, napsuł, potem kupił nowe i złożył.
Może wtedy mógł bym się wylansować niczym w.w. Tommy, że pomalowałem w mat wszystko, łącznie z zębatkami wewnątrz dyferencjału? W moim egelanckim garażu na wzór tego od Tony'ego Stark'a.
Pozdrawiam!
Całe życie mieszkam w bloku. Nigdy nie miałem możliwości nawet umycia auta pod blokiem, żeby go doczyścić do porządku, a jednocześnie nie narażać dupy na lepe ze strony praworządnych i bohaterskich strażaków miejskich (przepraszam Strażaków, tych prawdziwych - spoko służba!).
Może dlatego też tak późno zacząłem się interesować motoryzacją, a na dobrą sprawę dalej wiele rzeczy potrafię tylko wyjaśnić teoretycznie opowiadając o powodach, konsekwencjach usterki i procesie wymiany. W praktyce zaś nie miałem nigdy miejsca i narzędzi żeby samemu cokolwiek zrobić, i konsekwencją tego kiedy przychodzi co do czego i trzeba by np wymienić uszczelki pod pokrywami zaworów, to co najwyżej mogę w tym wszystkim asystować kumplom którzy od małego w garażu spędzają większą cześć wolnego czasu.
Osobiście uważam że i tak potrafię więcej zrobić niż spora część społeczeństwa, której poziom własnoręcznych napraw i eksploatacji pojazdów kończy się na uzupełnianiu płynu do spryskiwaczy i wizycie u mechanika kiedy zapali się ta czerwonka kontrolka z lampą Aladyna, kiedy hamulce zaczynają piszczeć lub w czasie jazdy wydobywa się jakiś dziwny dźwięk z okolicy koła.
Wpis nie miał być o tym że ludzie są ignorantami i technicznymi leniami w wyniku czego sprawdzenie poziomu płynu hamulcowego/chłodniczego to zajęcie mistyczne - Bo ile ma go być? Olej się wymienia kiedy zaczyna go brakować albo jest tak gęsty że kasatory luzu zaworowego są zaklejone mazutem i silnik chodzi jak zimny Diesel - Panie coś się zepsuło, głośno chodzi. Są przypadki gdzie pompowanie kół to problem nie tylko ustawienia wartości ciśnienia (czasami jest na rancie drzwi, ale kiedy go nie ma?!) ale samej obsługi końcówki i poprawnego jej podpięcia!
Zdarza się. Jak ktoś się nie zainteresuje co się dzieje z jego kilkoma tysiącami złotych na kołach, najwyraźniej jest na tyle majetny i sobie pozwala na takie niedociągnięcia jak jazda na jednym oleju półsyntetycznym przez 30tyś km, bez dolewek, że nie boli go świadomość wydania w przyszłości jakiejś większej sumy na naprawy tego silnika, lub kupienia innego auta w wyniku zajechania starego.
Mnie nie było stać. Auto kupiłem za pieniądze które musiałem oddać, a jego eksploatacja okazała się kosztem wyższym niż (jako totalny świeżak) przewidziałem. W wyniku czego z każdą kolejną awarią poznawałem coraz to więcej technicznych niuansów mojego auta, ogólnej zasady działania podzespołów, i prawidłowego eksploatowania całości jako pojazdu. Żeby nie oglądać szyldu serwisu nad moim autem za często.
Opcje na oszczędzanie w czasie eksploatacji są przynajmniej 3:
- Poprawna eksploatacja. Czyli jeśli masz turbo Diesla, nie dajesz mu w dupę na zimno, nie gasisz za raz po zjeździe z bany gdzie gnałeś 140. Dziury omijasz, braki w płynach uzupełniasz, używasz odpowiednich płynów, lejesz odpowiednie paliwo. Tak w bardzo szybkim skrócie.
- Napraw dokonujesz samodzielnie. Czyli jeśli przepaliła Ci się żarówko i masz szczęście nie jeździć Fiatem Stilo, możesz samemu się tam dokopać, wyciągnąć zbiorniczek czy dwa, a potem całość złożyć. Samodzielnie przelutować skrzynkę bezpieczników (zimne luty, fani marki Escrot, wiedzą o czym piszę), wymontować/wmontować centralny zamek, zmienić świece zapłonowe wraz z przewodami i wiele, wiele innych rzeczy.
-Odwiedzasz warsztaty lub znajomych których znasz i wiesz że:
a) zrobione będzie wszystko tak jak się należy
b) nie spowoduje to opróżnienia kaps i portfela w poszukiwaniu ostatniego grosza, niczym w ASO.
Ja mam to szczęście w nieszczęściu że naprawy których nie mogę/nie potrafię dokonać samodzielnie, mogę zlecić (czasem) zaufanym przyjaciołom. W ten sposób sam mogę popatrzeć na ręce mechanika, poznać kolejne detale które znajdują się coraz głębiej pod maską, coś podać, potowarzyszyć i poklachać.
I właśnie doszedłem do takiego momentu w którym zazdroszczę im posiadania garażu. Twoje własne kilka metrów kwadratowych, najlepiej z kanałem. W których nie musi być przesadnie czysto jak w pokoju. Ale porządek i ład w zupełności wystarczą, a jak zostawisz rozgrzebane auto niczym portki na fotelu, to nikomu to nie będzie zawadzać, bo od tego to wszystko jest!
Kiedy czytam wypociny Tommy'ego na jego blogu, oglądam fotki, nurtuje mnie pytanie:
Czy gdybym miał warunki podobne jak znajomi, czy interesował bym się tym wszystkim wcześniej?
Zawsze jakoś w wyniku całości mojego życia, bliżej było mi do elektroniki, IT. Spędzałem czas ze znajomymi którzy lutowali coś w pokoju, lub rzeźbili przy komputerach. Podobało mi się to i wciągałem się w temat. Po drodze były przygody z motorynkami, wycieczkami itp. Ale poza poznaniem zasad eksploatacji i techniką jazdy, nie zagłębiałem się w takie rzeczy jak np rozbieranie całości i dopasowanie zębatek tak żeby było "po naszemu", tak jak zrobił to kuzyn (dzięki czemu jego kozą dałem rady wciągać się na strome podjazdy Kaszubskich pagórków w środku lasu, z widokiem jeziora w tle).
Może gdybym miał garaż po rodzicach albo chociaż dom z placem do grzebania sobie, było by całkiem inaczej? Taka motoryna zamiast skończyć z urwanymi i pogiętymi stopkami, pedałami hamulca i kopkami (pozdrawiam z tego miejsca bracika!), nie poszłaby na sprzedaż, tylko zacząłbym ją rozgrzebywać i naprawiać?
Skończyło się w sumie nie najgorzej, np na składaniu w gimnazjum naszej wychowawczyni komputera od zera. Czyli zamawiamy sprzęt mieszczący się budżecie i składamy go od A do Z. Wtedy IHS nie były jeszcze tak oczywiste i kiedy trzeba było nałożyć na Bartona cooler, gacie się trzasły ze strachu przed ukruszeniem rdzenia.
Renesans i powrót do mechaniki przyniosła dopiero zmiana towarzystwo, poznanie nowych znajomych. Chcąc nie chcąc, w wyniku zacieśniania znajomości, poznawało się coraz więcej detali, przyjmowało wiedzę zarówno teoretyczną jak i praktyczną. Swojego czasu kobiety wiedziały więcej o zasadach działania silnika i zjawisk temu towarzyszących niż nie jeden współczesny młodzieniec w swoim Golfie czy Civicu, gdzie tjunninng kończy się na wlepie, cięciu sprężyn i końcówce na wydech z Lidla, a sami dumnie się zwą wyznawcami marki, fanami motoryzacji i określają to jako życiową pasję.
I doszedłem do momentu w którym sam zamarzyłem o własnym garażu. Który mógł bym urządzić po swojemu. Na ścianach powiesić blaty ławek szkolnych, na nich narzędzia, klucze, nasadki. Posiadać blat do napraw, kanał do wpadania, imadło do niszczenia, i lodówkę do piwa. Wtedy nawet w chujową i zimną pogodę nie prosił bym kolegów o ich cenny czas przy rozbieraniu bębnów. O użyczenie narzędzi, miejsca. Tylko samemu bym rozgrzebał, napsuł, potem kupił nowe i złożył.
Może wtedy mógł bym się wylansować niczym w.w. Tommy, że pomalowałem w mat wszystko, łącznie z zębatkami wewnątrz dyferencjału? W moim egelanckim garażu na wzór tego od Tony'ego Stark'a.
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz