wtorek, 11 marca 2014

Muzyka w aucie, a własciwie jej brak.

http://www.kroliczekdoswiadczalny.pl/2014/02/radio-suplement-czyli-przeciekajace.html
Kiedy jeździłem jako kierowca (ależ to poważnie brzmi) i miałem swojego busa do rozwożenia różnych gratów po różnych częściach kraju, spędzałem całe dnie na słuchaniu muzyki.

Najpierw było to klasyczne spamowe radio, czyli RMF. Potem ZET (uwielbiałem dzwonienie do Pani/Pana w bardzo wyjątkowej nietypowej sprawie). Ostatecznie zatrzymałem się na lata, na AntyRadiu. Uważałem tą stację za taką która grała (dalej gra, tylko w kuchni) najbardziej wartościową muzykę, nie leciało to w pętli po 6h, spikerzy mieli podejście, program był ciekawy a reklamy nie były o upławach i sraczce. Spędzałem z AntyRadiem dziennie - średnio licząc - 8h (od 6 do 12 i lepiej), czasem ciszej, czasem (dzięki fajnemu audio w Traficu) całkiem głośno.

Jednak kiedy przesiadałem się do mojego prywatnego auta, potrafiłem nie włączać radia wcale. Nie leciały płyty, nic po FM. Po prostu cisza. Ale zawsze, nawet zimą musiałem mieć uchylone okno.

Przynajmniej centymetr!

Muzyką dla mnie na co dzień w moich autkach jest silnik, wydech! W Escorcie z Turbo Grzechotnikiem na początku wcale nie było to oczywiste. Wtedy nawet faktycznie słuchałem radia zanim mi je buchneli a ja przeprowadziłem pewne modyfikacje.

Z czasem do Trupa (jakie to pieszczotliwe...) zawitały takie patenty jak rura, rozmiar 2,25" (zwana wydechem przelotowym), stożek nałożony bezpośrednio na wlot turbiny, większe wtryski, inne dawki paliwa, regulacje boostera, itp., itd.

Całość skończyła się naprawdę przyjemnym graniem i buczeniem na wolnych obrotach, gwizdem na wysokich i czarną chmurą wydobywającą się z rury w roli wydechu, w całym zakresie obrotów podczas gdy ja znikałem z całkiem zacną prędkością.

Byłem w niebo wzięty. Każdy postój to była czysta frajda, muśnięcie gazu powodowało charakterystyczne dźwięki wydobywające się z leniwego turbo, a depnięcie zastawiało gęstą zasłonę dymną wytwarzaną z frytury, oleju roślinnego i Bio komponentów ze stacji Bliskiej.

W busie musiało coś grać bo zwyczajnie dostawałem do głowy! Nie było tego czegoś co mnie zajmowało i sprawiało że jazda odbywała się przyjemnie. Dźwięk klekotu 4 garów, znacznie wyciszonych i wytłumionych to nic innego jak szum, taki sam jak ten powodowany przez pęd powietrza i lusterka.

Teraz kiedy przesiadłem się na wi ejt, jest podobnie. Radio włączyłem może z 3 razy, zazwyczaj dla potrzeb gości którzy nie przepadają za ciszą i "hałasem" silnika. Powoduje to niemałe zdziwienie wśród przewożonych. Może jestem dziwny że nie lubię słuchać po raz miliardowy Tiny Turner, Wham, "najświeższych hitów" i reklam leków na wzdęcia czy problemy 50-letnich byków.

Na szczęście to ja zasiadam za sterownik i inni głosu w moim wozie nie mają! :)

1 komentarz:

  1. Dla mnie właściwie muzyka jest bardzo istotna. Ale nie mówię tu o RMF, czy radiu Zet - muszą to być moje dźwięki, które świetnie wpisują się w nastrój i w to, co akurat siedzi wewnątrz mnie; mam kilka stałych utworów, które mi się w żaden sposób nie nudzą i gdy zachodzi taka potrzeba - mam je na pen drivie pod odpowiednim numerem. Są takie dni, że rzeczywiście cisza jest najlepszym towarzyszem, że chce się słuchać tylko swojego samochodu... Ale umówmy się, mój wóz specjalnych wrażeń nie dostarcza. Czasem mnie nawet wprowadza w depresję ;-)

    OdpowiedzUsuń