piątek, 27 grudnia 2013

Zmęczenie materiału

Mam dość. Po ostatnim miesiącu (jak nie lepiej) po prostu odechciewa mi się na jakiś czas baletów w stylu "posiadówa do bladego świtu i śniadania sąsiadów". Nie twierdzę że nie lubię spędzać czasu ze znajomymi, czy nie trafią się pojedyncze przypadki siedzenia do rana. Ale jeśli nawet to będzie to spotkanie w stylu "przybieżeli do flaszeczki we dwoje", a nie "Napijmy się gorzoły" z stadem ludzi. Męczy mnie stan mieszkania po każdym poranku. Kontrast w wyglądzie między stanem przed, a po nocy, jest jak wolność obywatelska w Korei Północnej i Południowej. Mimo że ofiar teoretycznie nie ma wiele to jednak występują. I nie mam na myśli tutaj dywanu (wdeptany w parkiet) który da się odkurzyć, tylko roślinki i ich doniczki, meble i zapewne zwierzaki które do głowy dostają od całonocnego larma. Mam ochotę teraz wyjść do kogoś i wracać piechty, lub spać na miejscu i bawić się bez myśli o tym co będzie rano. Niby tylko u nas jest taki wolny punkt gdzie nie ma rodziców, innych współlokatorów i marudnych sąsiadów, ale trudno. Siedziałem zimą w liceum w śniegu po kolana żeby napić się piwka ze znajomymi, teraz też mogę. O ile będą chętni na takie wyczyny. A potem wrócę do czystego i ciepłego mieszkanka. Teraz byle zrobić sylwka na którego wcześniej ściągnęliśmy ludzi, i potem chyba zrobię dwumiesięczną przerwę, gdzie czas będę dzielić tylko między pracą i moim komputerem z C&C 3 (którą może wreszcie uda się skończyć... po raz kolejny).
Ogólnie mam ostatnio nakupowane tyle fajnych klasyków i nie tylko, a nie mam tak naprawdę kiedy do tego siąść i się nacieszyć. Komp kosztował parę tysięcy, jest plazma, a wszystko co na tym chodzi to seriale.
Czas to nadrobić.
Na okres zimy zamieniam się couch potato z padem w ręce, klawiaturą i myszą przed sobą i kuflem na prawo od tego wszystkiego.
Dziś aż doceniam to jak fajną robotę mam. Drogi puściutkie, miło się jechało, w biurze jestem tylko z drugim kolegą, cały dzień jest cisza bo w taką przerwę nikt normalny nie pracuje, nic nie serwisuje i nie odbiera telefonu. Mam czas dla siebie i na zadania na które w ciągu normalnego tygodnia brakuje czasu. Aż nie chcę się wracać do domu, gdyby nie to że trzeba coś zjeść (nawet stołówka firmowa jest zamknięta).
A z postanowień noworocznych to mam zamiar rozkręcić się w kwestii ćwiczeń bo jeszcze troszeczkę, i na wadze będę osiągać setkę szybciej niż Veyron Super Sport (zobaczymy ile wytrwam...).

P.S.
Czy takie pogrubienie tekstu nie wygląda jak onet/interia/wp/pudelek?

wtorek, 17 grudnia 2013

Imprezy firmowe

http://www.allposters.pl/-sp/Alcohol-plakaty_i2705451_.htm
Nie każda firma pozwala sobie na taką ekstrawagancję w "dobie kryzysu" jaką są firmowe wigilie, spotkania różnych działów, obiady i inne. Na szczęście w kilku takich firmach miałem przyjemność pracować i muszę powiedzieć że jest to super sprawa. I mimo że dla wielu marudnych pracowników jest to tylko "dobra mina do złej gry", to dla mnie jest to przejaw mimo wszystko jakiejś dobrej woli.

Bo taki szef jak chce pracownikom podziękować na święta to najczęściej daje w kopercie kilka kuponów, przelew na święta i wielu też to satysfakcjonuje. Ale już taka impreza np, dla mojego działu, czyli około 60 ludzi, lub dla całej firmy (350) to już nie jest takie małe przedsięwzięcie. Sala, jedzenie, alkohol, duużo alkoholu. Wymaga to troszkę większych nakładów (bo oczywiście powinno się to robić dodatkowo, poza premią ☺ ), jednak ma chyba właśnie za cel zbudowanie takie poczucia że nie jesteś pachołem, małym trybikiem, jednym z setek. Tylko że to co wszyscy w firmie robią ma znaczenie i przekłada się potem na sukcesy.

Bo przecież każdy by chciał tak iść na 8 godzin do pracy, odbębnić swoje i potem mieć wyjebane. Tylko z rzadka się zdarza żeby takie postępowanie czy praca w dłuższym okresie czasu przynosiła jakieś większe efekty czy zyski. Tutaj kiedy potem na takiej wigilii firmowej prezes opowiada sukcesy, cele które udało się osiągnąć, każdy kto nie jest marudą może odnaleźć swój wkład. Niby mała podpowiedź, zgłoszenie problemu, godzinka wieczorem żeby coś sprawdzić, ale jednak miało to swoje konsekwencje w ostatecznej formie produktu.

A w sumie celem tego wpisu o niczym jest mój dzisiejszy stan, konsekwencja wczorajszej imprezy firmowej ಠ⌣ಠ. Czuje się jak kupa. Na szczęście byłem w stanie spokojnie odebrać kolegę (którego wczoraj trzeba było odstawić), wysiedzieć w firmie i w międzyczasie nawet zjeść obiad. Ostatecznie jednak balet - nawet za firmowe pieniądze - w poniedziałek to zły pomysł!

piątek, 13 grudnia 2013

Ulga...

http://p3.wawalove.pl/p3.wawalove.pl/dcf9b8631b99bdbbcab30f443df093ca.jpg
... bo widzę że u mojego klienta mają burdel (w związku z przejęciem) jeszcze większy niż ja u mnie. Przekłada się to na odrzucenie moich lokalizacji na dalszy plan, a mi daje to czas na ich naprawę. Co też skutecznie dziś robię! Daje mi to duży luz psychiczny bo zaczynam wychodzić z wszystkim na prostą. Dodatkowo dzięki temu jest miejsce w mojej głowie na stare pierdoły typu co mi nie pasuje w życiu...

Ale kiedy indziej sobie to spisze. Dziś zajmuje się ambitnie robotą, nie opierdalam się, tylko cioram jak wół w kołchozie!

Za to w między czasie dowiedziałem się że jestem wyjątkowo głośny jak rozmawiam przez telefon. A przecież staram się być najciszej jak się da, a poziom dB jaki emituje jest przystosowany do tego co jest w stanie odebrać z telefonu osoba na drugim końcu połączenia. No najwyraźniej mimo to, stwarzam duży dyskomfort współzatrudnionym, bo kiedy okazało się że musimy zrobić przemeblowanie żeby zmieścić jeszcze dwie osoby do biura, absolutnie nikt nie chce siedzieć w mojej okolicy "bo rozmawiam głośno". Nie jestem sam z tym problemem bo kolega z biurka obok ma funkcję podobną, czyli też wisi na telefonie znaczne ilości czasu. I mimo że w moim mniemaniu rozmowa w jego wykonaniu to pokaz opanowania, cierpliwości i cichego tonu, to jednak cokolwiek głośniejsze od wentylatora laptopa jest uznawane za niewygodne i przeszkadzające.

Ludzie są spoko i sympatyczni, itp, itd. Ale najwyraźniej wychowani w o wiele cichszym otoczeniu i domostwu niż Ja. Dla mnie tutaj w biurze jest aż za spokojnie. Leci niby radio, ale tak że go nie słychać. To powoduje u mnie przymykanie się oczu. A ja żeby temu zapobiec puszczam najgłośniej jak się da coś dynamicznego, zaczynając na Limb Bizkit, kończąc na Rammsteinie.

W ten sposób mija kolejny dzień, piątkowy! :D

środa, 11 grudnia 2013

Ekoterroryzm, FED, NSA i inne "teorie spiskowe".

http://radtrap.files.wordpress.com/2011/12/global-warming-hoax.jpg?w=555&h=261&crop=1
Początkowo chciałem spisać swoje przemyślenia o ekoterroryzmie czyli godzinie dla ziemi, zakazie używania klasycznych żarówek i całej reszcie głupich przepisów jakie za nim idą. Jednak doszedłem do wniosku że takich bzdur w rzeczywistości jest znacznie więcej i warto przy jednej okazji to wszystko do kupy podsumować i wyżalić się na ten temat.


Generalnie uważam siebie za człowieka zdroworozsądkowego. Nie jestem geniuszem, obdarzonym super umiejętnościami manualnymi czy umysłowymi, jednak nie oznacza to że jestem prostą amebą. Wydaje mi się że potrafię zlepić kilka rzeczy do kupy ze wszystkich źródeł którymi informacje w różnoraki sposób do mnie docierają. Wieloma rzeczami się interesuje, dużo czytam, śledzę losy kilku zdarzeń (dłużej niż "opinia publiczna" w TV) i nie mam zaufania do władzy (wszelakiej). Może to próżność ale czyż każdy nie ma jej odrobiny w sobie?

Chodzi mi konkretnie o ten tytułowy ekoterroryzm i resztę ściem, oraz rzekę pieniędzy jaka za tym wszystkim płynie.

Od początku.
Nie każdy jest do tego przekonany, jednak wiele osób namiętnie wierzy że to dwutlenek węgla jest odpowiedzialny za zło świata (carbophobia, WTF!?) i należy z nim walczyć za wszelką cenę! Człowiek z całym swoim przemysłem dostarcza atmosferze tylko parę procent więcej dwutlenku węgla. Mimo że jego naturalna fluktuacja jest znacznie większa, to od teraz jest to złe! Tak kiedyś komuś pasowało, zwęszyli w tym interes i teraz jest on be! Nie będę tego tłumaczył bo nie o to mi chodzi.
Zapraszam do obejrzenia. Jakość nie powala ale napisy są czytelne a sens przekazany:
 
Moim zdaniem wszystko się trzyma kupy. Strasznie! Eko normy w samochodach? Na początku faktycznie przynosiło to wzrost i poprawę technologi. Wtrysk zamiast gaźnika, silniki wielozaworowe, sterowanie elektroniczne. Teraz skutecznie chroni rynek europejski przed tanią konkurencją. Cła są nieetyczne, niepoprawne, itp. A tak można gadać euro papkę że to dla bezpieczeństwa. Innym czynnikiem jest konieczność szybszej zmiany auta żeby mniej płacić za mniejszą emisję np w centrum Berlina czy Londynu. To np dzięki lobby Automotiv mamy tyle akcji dopłaty za zezłomowanie aut. Normalna rzeź gdzie ofiarami są zdrowe, w pełni funkcjonalne i bezpieczne samochody 10 letnie. Ale pranie mózgu trwa dalej i "3 latek" to będzie chłam w oczach pospolitego człowieka prawdopodobnie już w następnym pokoleniu. Teraz dzieci wytykają palcami moją dwudziestoletnią maszynę z słowami "fajne" na ustach.
Kolejnym dotykającym nas skutkiem tego, jest downsizing, który na papierze wygląda pięknie. Małe, lekkie silniczki, wydajne, mało palące, ekologiczne i ekonomiczne. A jak wygląda rzeczywistość? Mniej więcej tak jak opisał to Złomnik. Unia nawet ładnie zmieniła przepisy żeby można było jeszcze łatwiej wciskać kit w kartach katalogowych. No i żywotność. Jestem w stanie założyć się o mój mały palec że wszystkie te wynalazki z EcoBoostem i TSI na czele będą sypać się, kończyć na potęgę przed dojechaniem do 200 tyś km(licząc średni przebieg z populacji). A przecież moja ponad dwudziestoletnia, dwustu-konna maszyna ma już 270 000 km i nie widać, dlaczego nie miała by zrobić drugich tyle z palcem w pupie. I wcale nie jest to beczka tylko kawał sportowego żelaza. Oczywiście takie turbo kosiarki nie zawsze są ekonomiczne, tak jak to jest pięknie opisane. Ale to już można poczytać nawet w motostat.pl gdzie jest statystyka spalania.

Inna bzdura to zakaz używania żarówek klasycznych. Tutaj mniej się interesowałem, ale ostatecznie urzędnicy wciskają kit że są one bardzo ekologiczne bo używają mało energii (przy ciągłym świeceniu) i da się je bezpiecznie wyprodukować i zutylizować. Tyle w teorii. W praktyce odpalane są często (szybsze zużycie i duży pobór przy "rozruchu"), a utylizacja polega na wyrzuceniu do zwykłego śmietnika. No a droższy koszt zakupu i kredytu za taka inwestycję w nową żaróweczkę, bierzemy na siebie my, konsumenci.

Kolejną rzeczą którą mnie boli są elity bankowe i to jak sobie starają ułożyć świat. Tutaj bardzo fajnie opowiada o tym kilka filmów z serii Zeitgeist. Polecam jako konieczność część pierwszą, druga jako dodatek, trzecia dla wytrwałych. Proszę nie zrażać się początkiem o religii bo jest on wstępem do opisu świata w jakim łaskawie nami dziś się rządzi. I mimo, że atak na WTC jest dla wielu bardzo kontrowersyjny, to jednak cała reszta jest jak najbardziej logiczna i składna. Bo to wszystko jest na papierach! Ustawach! USA pożycza pieniądze od prywatnej instytucji, z procentem. Tyle że FED jako jedyny może wyprodukować pieniądze na spłatę tego zadłużenia. I tak się wszystko kręci.
Pieknie pokazuje to jeden z ostatnich dokumentów na ten temat:
Czyli jak zrobić żeby kryzys z lat 30, dziś był dużo cięższy do wytłumaczenia, można było na nim zarobić jeszcze więcej, a w między czasie nie być posądzanym o preparowanie takich załamań.

Jeszcze inny temat-konflikt. GMO! Film pod tym adresem również wymaga przebrnięcia i skupienia się. Jednak obrazuje z jak wielu stron ludzie są atakowani, brani za szara masę którą trzeba uzależnić od siebie i skontrolować. Bo teraz światu nie zależy na jego dobru. Zależy na zysku! A zysk to obrót, ciągła sprzedaż, ciągła produkcja. To wymaga klientów, krótkoterminowych rozwiązań i przywiązania (SIŁĄ) klienta do siebie. I oczywiście w takich dokumentach i filmach zdarzają się rzeczy przesadzone które przeginają w drugą stronę. Jednak mimo całość ma sens i wartość.

Jeśli o kontroli już mowa, nie mogło zabraknąć NSA czyli Amerykańskiej Agencji Wywiadowczej i jej kilku patentów. Polecam kilka ciekawych artykułów z Niebiezpiecznik.pl: raz, dwa, trzy i reszta z głównej (link z prawej strony). To nawet nie są teorie spiskowe tylko oficjalne dokumenty, wyroki sądowe, komentarze i działania ze strony rządu. Chcą wiedzieć wszystko i mieć bata na wszystkich.

Idąc dalej tropem wkurwienia i złości zaglądamy na nasze podwórko.
Nasz piękny kraj i różnej maści bydlaki które nim rządziły przez lata zawalali wszystko jak leci. Od jakiegoś czasu nie jestem już absolutnie z nikim w żaden sposób związany (raczej nie chodzi o przynależność tylko wspieranie głosem w wyborach). Zagłosuję na każdą nową formację byle starych dziadów oderwać od koryta. Kiedy przyjrzy się tym wszystkim filmom, dokumentom, informacjom jakie są dostępne, samemu również trochę pomyśli, można dostrzec analogie, człowieka ogarnia smutek. Polski rząd sprzedał za bezcen prawa do wydobywania gazu łupkowego Amerykańskim firmom, bo "potencjalnie" nic tam nie było. Potem okazało się że najlepsze złoża już nie są nasze tylko Chevrona. I teraz my Polacy będziemy mieć rozjebane podwórko, żeby Ameryka mogła nasz gaz sprzedać nam, z zyskiem dla nich.

Dodatkowo wkurwia mnie jak za naszymi plecami przepuszcza się kolejne ustawy ograniczające swobodę, wyprzedające ostatnie firmy które są cokolwiek warte, czy zabierające nam ostatnią szanse na jakąkolwiek emeryturę. Wszystko to w akompaniamencie pedalskiej tęczy, Smoleńska i mamy Madzi w TV, bez żadnych istotnych wiadomości. Na koniec reklama Chevronu, jak to im zależy.

Oczywiście wiele rzeczy idzie jawnie i wprost przed naszymi oczami. Sądy mają w dupie ustawy. Ustawodawcy mają w dupie poprzednie dokumenty i prawa. Wolna amerykanka. Zaczynając od awantury o fotoradary i ich legalizacji, kończąć na Sądach które mimo tych nieprawidłowości podtrzymują wyroki i mandaty.

Wszystko jest ładnie podpięte pod teorie spiskowe. "Przecież to jest śmieszne, niedorzeczne". Starają się obrócić wszystko w ironiczny żart, robiąc po prostu swoje.

Wystarczy na dziś. Mam zamiar się dziś upić z kolega z okazji urodzin, i nie chcę skończyć na smęceniu o tym. Od tego mam ten blog, żeby to zostało tutaj. Może ktoś się wczyta i dostrzeże kilka analogii? :)

wtorek, 10 grudnia 2013

Trening


http://i2.pinger.pl/pgr451/af5e802300159d9c4a084844/cwiczenia.gif

Ostatnio łapie mnie coraz większa depresja z powodu stanu w jakim jest moje ciało. Kiedy jeszcze pracowałem nie tyle fizycznie, ale aktywnie, w pierwszej pracy, wyglądałem po roku po prostu super. Po 3 byłem półbogiem! Jak nigdy wcześniej. I też tak się czułem. Pewny siebie, zgrabny. Potem zmieniła się praca na taką gdzie potrzeba było mniej wysiłku, ale jednak ruch był. Więc dalej mogłem pielęgnować swoje tradycje pod tytułem: Jem wszystko na co mam ochotę, w ilości dowolnej, niezależnie od pory. Kształt jako-tako pozostał, może już rzeźba nie ta, ale dalej ocenił bym się na 4! A potem przyszedł czas na biuro...

To jest prawie niemożliwe, jak bardzo w ciągu kilku tygodni potrafi wszystko na człowieku "spłynąć" w dół, tak jak każe grawitacja! Ważę tyle samo, ale cała ta masa nie jest teraz równo rozłożona po kończynach i ich mięśniach, tylko tworzy "bufor" z przodu mojego ciała zamiast ładnie wypychać koszulkę na klacie. Kiedy wezmę dobry wdech dalej wyglądam "nie źle", ale nie można cały czas chodzić tak napiętym (i nie zawsze się o tym pamięta). Poczytałem dziś kilka stron o tym i chyba w końcu po kilku próbach zacznę faktycznie dbać o siebie.

Największą przeszkodą nie jest moja niezgrabność tylko zwyczajne, pospolite i czyste lenistwo! Jestem wcielonym leniem i nie ukrywam tego. Jeśli czegoś nie muszę robić, i nie mam akurat chwilowo ochoty tego robić, najczęściej tego nie robię. Dlatego tak ciężko było mi "trenować" jazdę na rowerze dłużej niż kilka dni, chodzić do kumpla na siłownie czy biegać. Ale teraz mam inny (znowu ambitny) plan.

Ćwiczenia w domu! Metoda domatora! Bez wychodzenia, w każdej wolnej chwili którą nie zawsze mam popołudniu.
Oczywiście jest to znowu zamiar, i muszę poświęcić lekturze więcej czasu niż 5 min na poczekaniu na stołówce... przed pierogami i krokietami :)
Generalnie plan mam taki żeby diety może nie aż tak bardzo zmieniać, za to wrócić do zasady: ćwiczę żeby jeść bez stresu. Jak za dawnych czasów.

Chyba w końcu osiągnąłem szczyt determinacji! Bo nigdy niepotrafiłem się chwycić za brzuch tak jak teraz!!!

Na szczęście do lustrzycy jeszcze mi brakuje :>

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Praca... jednak stresująca.

Tytuł wcale nie odwołuje mojego ostatniego wpisu o tym że praca sprawia mi przyjemność i jest satysfakcjonująca. Po prostu ostatnio do mojej puli "pierdół świeżaka" wpadło trzech naprawdę dużych klientów. Z jednej strony jest to gigantyczna "pochwała" która została wyrażona poprzez przyznanie mi (osobie na umowie próbnej) kilku największych firm w Polsce. Z drugiej jednak wiąże się to z gigantyczną odpowiedzialnością. Z chęcią wszystkie te obowiązki podejmę, jednak jest kilka rzeczy które powodują u mnie gigantyczny stres i problem:
  • w fazie "świeżaka" pracowałem z naszym systemem, urządzeniami, jednak w całkiem innej gałęzi przemysłu, z całkiem inną konfiguracją i innymi okolicznościami.
  • kolega który dotychczas był odpowiedzialny za tych moich-nowych klientów jest bez przerwy poza biurem bo sam dostał inną gigantyczną sprawę.
  • osoba która po stronie klienta została oddelegowana do opieki nad systemem telemetrycznym, jest mi już znana ze słyszenia, od kolegi z biurka obok. Skurczybyk który robi piękną minę i sprawia pozory miłego człowieka ale kiedy zaczyna mu się dupa palić robi wszystko żeby całą winę zwalić na "nas" jako firmy, a dokładniej na mnie jako osoby odpowiedzialnej osobiście za te instalacje. Nie ma skrupułów i korzysta z całej palety dostępnych "cfaniactw". Od wysyłania maili do szefostwa, po naciąganie prawdy, kłamstwa.
To wszystko w podsumowaniu: stoję sam i mam za zadanie trzymać podniesione duże wiadro gnoju, bez pomocy. Jedno potknięcie i wszystko leci prosto na moją głowę.

Nie napawa mnie to optymizmem, wręcz powoduję odrobinę nerwicy która objawia się klasyczną sraczką. Mam nadzieje że "wypisanie się z tego" tutaj trochę załagodzi sprawę, a powrót - choć na kilka dni - kolegi który jest był za nich odpowiedzialny pozwoli mi przyjąć na tyle dużo wiedzy i sposóbów na radzenie sobie z problemami, że "drapscheis" minie a Ja będę pewniej kroczyć w firmie, bez stresu że zadzwoni telefon z zaproszeniem na dywanik.

środa, 4 grudnia 2013

Zajebista praca!

Pracowałem w kilku firmach, miałem styczność z kilkoma zajęciami i typem przedsiębiorstwa. Mimo to absolutne nie uważam że jestem w stanie powiedzieć że na rynku się znam i miałem styczność z każdym typem pracodawcy/firmy/sposobem zatrudnienia/pracy samej w sobie. Natomiast wiem (i twardo przestrzegam tej zasady) że chce pracować tam gdzie praca jest przynajmniej nie przeszkadzająca. Czyli nie musi dawać mi satysfakcji, sprawiać przyjemności, ale nie powinna dołować i przyprawiać o myśli samobójcze przed snem i po nim, tuż przed pracą. Niestety jest to problem kilku moich znajomych i jest mi z tego powodu przykro.
Rozumiem że dla części osób znaleźć i utrzymać pracę jest problemem, ale nie jestem w stanie sobie wyobrazić siebie gdzieś gdzie być nie chcę, najczęściej za pieniądze które nie są w stanie tego zrekompensować. Miałem tego farta i determinację że zawsze pracowałem tam gdzie było mi albo bardzo dobrze albo po prostu ok. Jak gdzieś nie pasowała mi praca, szef, nie siedziałem dłużej jak (średnio licząc) 3 tygodnie lub do pierwszej wypłaty. I jest to jedna z nielicznych rzeczy (IMHO) jakich nie jestem sobie w stanie wyobrazić. "Praca za karę". Bo jak to ma być że idę i spędzam czas gdzieś gdzie być nie chce, robię coś czego nie lubię i dostaje wynagrodzenie którego nie uznaję za satysfakcjonujące? Jako to powiedziała kiedyś znajoma: "Ludzie są sami dla siebie toksyczni! Idą tam gdzie tergo nie chcą i robią to czego nie lubią)". Wszystko było wypowiedziane właśnie przed wyjściem do pracy w jej kontekście. A mnie w tym wszystkim wnerwia to że nie mogę, nie wypada mi cieszyć się i gadać o tym jaką satysfakcję sprawia mi moja praca bo to zwyczajnie ludzi drażni.
I jak tu żyć, co robić?

Alkohol - jak to jest?

Jak to jest z tym alkoholem? Dlaczego mam takie nieszczęście że zdarza mi się dość regularnie bawić w towarzystwie gdzie po odpowiedniej dawce zawsze znajdzie się ktoś kto rozpocznie awanturę? Powody są różne. Zarówno te błahe jak i takie które faktycznie mają sens. Zaczynając od gorszego dnia, kończąc na pojazdach po mężach za dobrą zabawę.
Teoretycznie alkohol nie wzmaga złych zachowań jak agresja, złość, tylko wyciąga z człowieka jego prawdziwą naturę (w dużym skrócie myślowym podsumował to Stalin twierdząc że nie wierzy ludziom którzy nie piją). A tutaj zaczyna się zabawa bo o ile np ja zazwyczaj mam dobry humor po kilku głębszych, nawet w gorsze dni. To u kilku znajomych mocniejsze "dawanie w palnik" kończy się awanturą/depresją/wyczuleniem na słowa klucze i innymi zachowaniami które po prostu niszczą klimat imprezy.
Chyba winę ponosi za to niska samoocena, brak pewności siebie lub zwyczajnie zmierzły charakter. W ten sposób nawet jak wydaje nam się że kogoś znamy, całkiem dobrze, to po kilku głębszych jesteśmy w stanie wysłuchać cały polski słownik wyzwisk. Rzucanych pod adresem różnych osób, instytucji, czasem siebie samego. Czasami kończy się na łzach, dopowiadaniu sobie kontekstu i awanturze. Wtedy wychodzą te wewnętrzne dylematy i problemy.
Nie przepadam za takimi osobami, a dokładniej za imprezami z nimi. Bo jak tutaj dobrze bawić się kiedy czekasz na punkt zapalny z pełną świadomością że taki będzie. No i niestety, najczęściej jest to problem u Pań (poza agresją). To one mają problemy których nie mogą przemilczeć do stanu względnej trzeźwości tylko uwalniają cały gniew po przekroczeniu masy krytycznej.

Podsumowując ten niezgrabny wpis: Z jednymi ludźmi idzie się bawić do 9 rano kończąc flaszkę tylko dlatego że wstyd iść do sklepu po kolejną. Z innymi imprezę kończy się w połowie, przy niezręcznej sytuacji o której na następny dzień nikt nie rozmawia udając że wszystko jest ok.
Lubie to pierwsze, smutne jest to drugie.

Pozdrawiam

Pierwszy - testowy post.

Oto pierwszy testowy post na moim dzienniko-blogu. Sam nie wiem po co zaczynam. Chyba dlatego że lubię po prostu pisać na klawiaturze, będę mieć miejsce do "wyżalenia się" na rzeczywistość, a do tego będzie okazja podszkolić się i nabrać dobrych praktyk w piśmie. Zawsze i wszędzie, każdy powtarza że dziennik to świetna sprawa bo rozwija tę umiejętności które zawsze u mnie kulały...

Z tego też względu wszystkich grammar nazi proszę o wstrzymanie się z pluciem jadem w ilościach znacznych. Komentarzyk, uwaga wystarczą.

Co do samej treści, stylistyki, layoutu i wszystkiego innego, z chęcią wysłucham, przyjmę pomoc. Wiadomo jak to jest na początku.Wiele rzeczy zapewne się pozmienia, kilka powstanie, kilka zniknie. Może kiedyś uformuje się z tego coś wartościowego? :)

Jak kogoś coś zainteresuje, to fajnie. Jak nie, to peszek.

Pozdrawiam.